[Kazanie] Szczęśliwe życie wieczne – ks. Tomasz Orzeł
Autor: ks. Tomasz Orzeł, dyrektor Katolickiej Szkoły w Stalowej Woli
Nie wiem czy się ze mną zgodzicie, że nieraz fragmenty filmu naszego życia to mieszanka komedii z dramatem. Bywamy dramatycznie śmieszni. Puszymy się jak pawie jacy to jesteśmy mądrzy, ile to w życiu nie osiągnęliśmy, jaki to mamy super samochód, a dom jaki duży. A na końcu cały nasz ziemski dorobek daje się zamknąć w kilku metrach kwadratowych zimnego grobu.
Ale nie ma być smutno. Bo śmierć to tylko koniec pierwszego odcinka historii naszego życia. I w dzisiejszych czytaniach jest zapisany scenariusz, opis drugiej części pt: “szczęśliwe życie wieczne”.
To wieczne szczęście jest udziałem wszystkich tych, których dzisiaj wspominamy: świętych, którzy nigdy oficjalnie nie zostali ogłoszeni świętymi oraz tych, których znamy z imienia. „A oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków”. Czyli każdy ma szansę zostać świętym: bogaty i biedny, uczony i analfabeta, król i żebrak, europejczyk i azjata. W niebie dla każdego wystarczy miejsca. „I usłyszałem liczbę opieczętowanych: sto czterdzieści cztery tysiące opieczętowanych”. Czyli, nie wchodząc w zawiłości matematyczne, 12 razy po 12 tysięcy, co w języku Biblii oznacza doskonałość i nieskończoność.
„Ci przyodziani w białe szaty kim są i skąd przybyli?” Oto lud wierny szukający Boga. To ci, którzy nigdy nie uważali się za doskonałych. Ciągle poszukiwali nowych dróg i sposobów, żeby jeszcze bardziej kochać Boga i drugiego człowieka. To ci, którzy zrozumieli, że całe nasze życie jest w rękach Ojca Niebieskiego, i „do Pana należy ziemia i wszystko, co ją napełnia”.
Są nimi ci, których zauroczyły słowa, że „zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy”, a to zobowiązuje. Będąc dzieckiem Boga nie można żyć byle jak. Nie można pozwolić, by Ojciec się za nas wstydził. Chyba, że jesteśmy wyrodnymi dziećmi, synami marnotrawnymi. Ale nawet wtedy On na nas czeka z otwartymi ramionami i z sercem pełnym Miłosierdzia. Jeśli tylko zbytnio nie ufamy własnym siłom, nie pozwalamy, by naszym życiem bezkrytycznie kierowali inni ludzie, wtedy właśnie pokładamy w Nim tę nadzieję i uświęcamy się, podobnie jak On jest święty.
To jest właśnie droga błogosławieństw, o której mówi Jezus. Kto idzie tą drogą, na tego czeka wielka nagroda w niebie. Tę drogę przebyli święci, których dzisiaj wspominamy. Skąd oni przybyli? Pozbądźmy się złudzeń. To nie są żadni nadludzie. Przyszli z ”wielkiego ucisku”, z ziemi, nie z innej planety.
Mało tego. Wielu z nich żyje i dzisiaj pośród nas. Spotykamy ich w różnych miejscach i sytuacjach każdego dnia. Czasem mijamy ich bezmyślnie nie zwracając uwagi, że tyle dobra w nich.
To nie żarty. Wystarczy trochę się rozejrzeć, żeby ich dostrzec. Gdzie? Kiedy? Wtedy, kiedy rano idziemy na zakupy a sprzedawca wita nas z uśmiechem. Kiedy pani stojąca za ladą ze spokojem kroi na plasterki wędlinę i pomimo zmęczenia całym dniem, podaje z serdecznym „proszę”. Kiedy wsiadając do zapchanego po brzegi autobusu, ktoś przesunie się o dwa kroki, by zrobić miejsce dla innych. Kiedy widzi się młodą mamę, która prowadzi swoje dzieci do przedszkola lub szkoły, cierpliwie odpowiadając na wszystkie pytania malucha. Gdy młody człowiek w szkole przychodzi do sekretariatu i przynosi znalezione na schodach pieniądze albo zostawiony w szatni telefon, bo „może ktoś szuka i się martwi”. Gdy każdego dnia z sercem i oddaniem, pomimo marnego wynagrodzenia i braku motywacji, zwyczajny pracownik służb komunalnych, urzędnik, piekarz, mechanik, nauczyciel, pielęgniarka, lekarz itp. staje przy swoim stanowisku pracy, by służyć innym. To właśnie są święci.
„Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec”. Trzeba tylko uwierzyć w tę Miłość i w jej siłę. I zacząć żyć Miłością. Każdego dnia. W każdej sytuacji. Jeśli tak zrobię, to na ziemi będziemy mieli jednego świętego więcej.