[KAZANIE] Święta bez Pana Boga?

0 2 611

Autor: ks. Tomasz Orzeł

Ile rodzin tyle zwyczajów. A u nas to jest taki zwyczaj, a u nas na wigilię to jest tyle potraw a w moich stronach to pierogi a u nas to uszka, tu barszcz biały a tu czerwony. Można by powiedzieć, że każdy kraj, każdy region, każda rodzina ma swoje własne Boże Narodzenie. I jest w tym jakieś piękno. W tej różnorodności tkwi też jakieś bogactwo historii, kultur, tradycji. Dzisiaj próbuje się to wszystko ujednolicić. I gdybyśmy pytali młodych, młodszych i najmłodszych to coraz częściej Święta kojarzą im się nie z kolędami ale raczej z amerykańskimi piosenkami, nie ze spotkaniem rodzinnym a coraz częściej z wyjazdem do ciepłych krajów, nie z siankiem pod wigilijnym obrusem, nie z opłatkiem i życzeniami ale z prezentami i czasem jeszcze może z choinką. Zewnętrznie święta mamy coraz piękniejsze: stół, na którym raczej niczego nie brakuje, światełka na domu i przed nim, coraz większe telewizory, żeby dobrze i wyraźnie było można oglądać Kevina i inne filmy co najmniej w 3D. Tylko czy w tej plątaninie przewodów od światełek, w gąszczu ozdób choinkowych, w obfitości zakupów, w gorączce przygotowań świątecznych jest jeszcze miejsce, choćby skraweczek dla Pana Jezusa? Czy przypadkiem nie zaczynamy organizować sobie Bożego Narodzenia bez Pana Boga? Czy nie świętujemy Narodzin Jezusa bez Jezusa? Nie było dla Nich miejsca w gospodzie….

Jak sprawdzić czy w moim Bożym Narodzeniu znalazło się miejsce dla Dzieciątka Jezus? Najpierw odpowiadając na pytanie: czy byłem u spowiedzi, czy naprawdę narodził się we mnie Chrystus, czy zrobiłem Mu miejsce w sercu? To jest pierwszy sprawdzian tego, czy nie powtórzyła się w moim sercu historia z Betlejem, że nie było miejsca dla Jezusa.

Pewna Pani dr psychiatra opowiadała historię jednego ze swoich pacjentów – alkoholików. 30 letni Grześ, tak o nim mówiła, trafił na terapię skierowany przez sąd, bo sporo w życiu narozrabiał. Grześ miał lekką deformację fizyczną, był bardzo niskiego wzrostu i przez wielu swoich znajomych był określany po prostu jako „brzydal”. Podczas terapii opowiadając o historii swojego uzależnienia, wspomniał o najbardziej przykrym wydarzeniu ze swojego życia. Była Wigilia. Moja matka w tym czasie romansowała z kolejnym mężczyzną w swoim życiu i chciała przed nim dobrze wypaść. Dlatego powiedziała do mnie, swojego syna, Wiesz ten nowy wujek jest bardzo wrażliwy i nie chce widzieć w święta takiego pokurcza jak ty, dlatego pójdziesz do babki. Babcia mieszkała w tym samym miasteczku. Kiedy Grześ do niej dotarł, ona otwiera mu drzwi i mówi: wiesz jest u mnie rodzina, goście, idź sobie tam do komórki ja ci przyniosę coś do jedzenia, tam sobie posiedzisz ale do domu nie przychodź. I spędził tę Wigilię trochę jak Pan Jezus w szopie razem z psem, kotem i kozą.

Mówię o tym, bo to jest kolejne kryterium prawdziwości mojego Bożego Narodzenia. Czy przyjmuję Jezusa obecnego w drugim człowieku? I nie chodzi nawet o tego nieznanego gościa, dla którego stawiamy dodatkowe nakrycie. Chodzi raczej o to, czy jest w moim życiu ktoś, wobec kogo mam jakiś wielki uraz, kogo nie chciałbym przy moim wigilijnym stole? Czy jest w moim życiu ktoś, z kim za żadne skarby nie połamałbym się opłatkiem, bo tak go nienawidzę, bo taką krzywdę mi w życiu wyrządził? Jeśli tak jest, to choćbym miał najmodniejszą i najpiękniejszą choinkę, choćby wydał majątek na prezenty dla bliskich osób, choćbym nie wiem jak pobożne miny robił w kościele to prawdopodobnie Pan Jezus mógłby mi powiedzieć „A co Ja mam wspólnego z całym tym tzw. świątecznym zamieszaniem? Przecież dla mnie nie ma tu miejsca.” Może tak być, że Pan Jezus jest dla nas tylko pretekstem do świętowania, że nie jest wcale najważniejszy, wręcz wydaje się zbędny, niepotrzebny, nie ma dla Niego miejsca.

Wiele razy wypowiedzieliśmy i usłyszeliśmy w ostatnich dniach to krótkie zdanie: Wesołych Świąt. Co to znaczy dla mnie, dla człowieka, który chce świętować najprawdziwsze Boże Narodzenie, takie z Jezusem? Jak święta mogą być wesołe, kiedy być może z różnych powodów nie ma przy mnie moich najbliższych: bo za granicą, bo założyli już własne rodziny, albo może wypadł im dyżur w pracy…Jak tu się cieszyć kiedy w tym roku kogoś zabrakło przy wigilijnym stole, bo świętuje już tam, w niebie. I niby wiem, że tam jest lepiej, że tam nie ma cierpienia i chorób ale tak trudno się z tym pogodzić, i tak trudno o radość trzymając w dłoni opłatek mokry od łez. Jak tu się cieszyć, kiedy ktoś z kim ślubowaliśmy miłość, wierność i uczciwość małżeńską nagle z dnia na dzień się wyprowadził, mówiąc, że coś się wypaliło, coś się skończyło, kocha już kogoś innego, ma już inną rodzinę. W ilu domach będzie dziś

Puste miejsce blisko drzwi?

Zdjęcie w ramce, kartka, list,

Zamiast tych, co tu nie mogą być.

I to jest trzeci sprawdzian. Jeśli pomimo samotności, odrzucenia, niezrozumienia, smutku i żałoby, nie straciłem nadziei, nie przestałem wierzyć w jutro to znaczy, że jest we mnie miejsce dla Jezusa, to znaczy, że jest we mnie najprawdziwsze Boże Narodzenie.

Chciałbym Wam o kimś opowiedzieć: Giulia Gabrielli – włoska dziewczyna z Bergamo koło Mediolanu. Była normalną nastolatką, lubiła wygłupiać się z przyjaciółmi, podróżować, chodzić na zakupy. Podchodziła do życia bardzo entuzjastycznie, chciała koniecznie przeżyć „jakąś wielką przygodę”. W 2009 r. podczas rodzinnego pobytu nad morzem zorientowała się, że jej lewa ręka jest bardzo spuchnięta. Początkowo myślała, że coś ją ugryzło, ale w nocy pojawił się silny ból, którego nie dawało się uśmierzyć. Badania nie pozostawiały wątpliwości – w ciele Giulii rozwijał się nowotwór. Rozpoczęła się walka z chorobą. W swoim cierpieniu Giulia miała chwile, w których czuła się zupełnie opuszczona przez Boga. „Teraz, gdy tak źle się czuję, kiedy wszystko mi się wali, gdzie jest Bóg, On, który mówi, że powinnam się modlić, bo On może uczynić wielkie cuda, może ulżyć wszelkim moim cierpieniom. Dlaczego więc tylko patrzy?” – pisała. Po pewnym czasie dodawała jednak: „Bóg nigdy mnie nie opuścił. Cierpienie jednak tak mocno mnie pochłonęło, że nie byłam w stanie dostrzec Jego bliskości. Myślę, że tak naprawdę bardzo mocno mnie ściskał. W chorobie poczuła postanowiła, że zamiast nieustannie prosić, skupi się na dziękowaniu za to, co dostała. Uznała, że brakuje modlitw wyrażających wyłącznie wdzięczność, więc sama stworzyła „Koronkę czystego dziękczynienia”. „Panie, chcemy z radością z głębi serca, wznosić do Ciebie dziękczynienie. Za godne podziwu dzieła, które stworzyłeś, za troskę, którą nas zawsze otaczasz”.

Powiedziała: Wiem, że moja historia może zakończyć się tylko na dwa sposoby. Albo — jeśli zdarzy się cud — całkowitym wyzdrowieniem, o które proszę Pana, bo mam tyle planów na przyszłość. Albo moja historia zakończy się spotkaniem z Panem, które też jest czymś wspaniałym. Najważniejsze, aby się wypełniła wola Boża.” W czasie Światowych Dni Młodzieży w Madrycie 19 sierpnia 2011 biskup Francesco, znajomy Giulii, opowiedział jej historię kilku tysiącom młodych ludzi zgromadzonych na jednym ze spotkań. Później wspólnie z nimi odprawił drogę krzyżową w jej intencji. Nie wiedział, że dziewczyna właśnie w tym czasie umierała. Odeszła do Pana mając 14 lat.

Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło. «Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał».

Komentarze
Loading...