Jeśli bałbym się męki krzyża, nie głosiłbym jego chwały!
Pamiętam to jak dziś. Byłem wtedy diakonem jednego z Kościołów w Achai. Wszystko wydarzyło się pod koniec roku, kiedy jesienne słońce ostatnimi promieniami oświetlało drogi naszego miasta Patras. Wszyscy wierzyliśmy w Jezusa Chrystusa, umęczonego i zmartwychwstałego. To dzięki Andrzejowi. Dzięki jego wierze i świadectwu.
Pewnego dnia w naszym mieście pojawił się namiestnik rzymski Egeasz i zaczął nas przymuszać do składania ofiar bożkom. Andrzej, człowiek odważny i głębokiej wiary, wyszedł mu na spotkanie. Mówił do niego – Ty, który jesteś sędzią ludzi, musisz poznać swojego Sędziego, który jest w niebie! Prawdziwego Boga! I musisz oddać mu cześć! Namiestnik znał apostoła z opowiadań, w których zasłynął jako niszczyciel świątyń bogów oraz nawoływacz do przesądnej sekty. Tak rzymianie określali nas, wyznawców Chrystusa. Andrzej zaczął wykładać namiestnikowi podstawowe prawdy wiary. Jednak ten nic nie przyjmował do siebie. Uparcie trwał przy swoim. Zaczął straszyć apostoła, że jeśli nie złoży ofiary bogom, także zostanie ukrzyżowany jak Chrystus, którego głosi. To jednak nie przestraszyło go, odważnie wyznał – Jeśli bałbym się męki krzyża, nie głosiłbym jego chwały! Żadne słowa nie zdołały przekonać Egeasza. Cały czas stał przy swoim, a jego gniew rósł z każdą chwilą. Bardzo się denerwował. Nie mogąc wytrzymać dalszej rozmowy, nakazał aresztować Andrzeja i osadzić w więzieniu. Kiedy zamknęły się drzwi więziennej celi, wieść o tym zdarzeniu obiegła całą prowincję. Przybył ogromny tłum, aby zabić namiestnika, wyważyć drzwi i uwolnić Andrzeja. Osadzony w więzieniu wołał do wiernych, aby nie zamieniali pokoju Pana w diabelski bunt. Mając świadomość czekającego go męczeństwa, napominał przez całą noc ludzi, aby mu w tym nie przeszkadzali.
Następnego dnia, gdy wzeszło słońce, Egeasz nakazał przyprowadzić do siebie Andrzeja, chciał dać mu ostatnią szansę. Zaproponował mu złożenie ofiary bogom, w zamian za uratowanie swojego życia i wolność. Nie ugiął się, mężnie bronił swojej wiary. Namiestnik myśląc, że skłoni go do swoich przekonań, rozkazał go ubiczować. Nic takiego się nie stało. Apostoł wiernie trwał przy swoich przekonaniach. Kiedy został ponownie postawiony przed namiestnikiem, wyznał – Ja jestem sługą krzyża Chrystusowego i raczej powinienem pragnąć tego zwycięskiego znaku, niż się go lękać. Egeasz nie mógł znieść tego świadectwa wiary. Tego było już za wiele. Bardzo wzburzony kazał go ukrzyżować. Aby jednak dłużej cierpiał, polecił związać mu ręce i nogi, zamiast ich przybijać.
Prowadzili świętego Andrzeja przez całe miasto, a my szliśmy za nim i wołaliśmy – Sprawiedliwy to człowiek i przyjaciel Boga! Cóż więc uczynił, aby go prowadzić na ukrzyżowanie? Podziwialiśmy jego postawę. Prosił nas, wręcz błagał, abyśmy nie przeszkadzali w jego męce. Gdy przybył na miejsce, gdzie przygotowano dla niego krzyż, zawołał głośno: Witaj, krzyżu, zostałeś uświęcony ciałem Chrystusa i ozdobiony perłami Jego członków. Nim wstąpił na Ciebie Pan, rozsiałeś strach i lęk, teraz natomiast otrzymałeś miłość niebieską, a ludzie przyjmują Cię jako rzecz godną pożądania: wiedzą bowiem ludzie wierzący, jak wielkie radości zawierasz, jakie dary gotujesz. Bezpieczny więc i pełen radości przybywam do ciebie, abyś i ty mnie przyjął z radością jako ucznia Tego, który na tobie umarł. Byłem bowiem zawsze twoim miłośnikiem i pragnąłem ciebie objąć. O dobry krzyżu, który piękność i wspaniałość przyjąłeś od członków Pańskich, dawno pożądany, bardzo ukochany, bez przerwy pożądany i od dawna zgotowany duszy, która ciebie pragnie – weź mnie spośród ludzi i oddaj mnie mojemu Nauczycielowi, aby dzięki tobie przyjął mnie Ten, który mnie odkupił. To mówiąc zdjął szaty i oddał je katom.
Wisiał na krzyżu w kształcie litery „X” dwa dni. Nie przestawał ani na chwilę zachęcać wierzących, by znosili mężnie ziemskie cierpienia. Wierni prosili namiestnika, aby odstąpił od wykonania wyroku. Jednak sam święty Andrzej modlił się na głos – Panie Jezu Chryste, dobry nauczycielu, spraw, abym nie został zdjęty z tego krzyża, nim przyjmiesz mojego ducha! Gdy to powiedział, ogromna jasność jakby błyskawica spadająca z nieba tak go otoczyła, że oczy ludzi nie mogły go zobaczyć z powodu tego blasku. Blask ten trwał niemal pół godziny, a gdy on ustąpił, Andrzej Apostoł oddał ducha i wraz z tym światłem wstąpił do Pana. Widziałem to na własne oczy, o czym dziś odważnie świadczę!