54 dni, 3 różańce dziennie… Wszystko się zmieniło!

0 8 982

 

W pracy coraz gorzej, w życiu też nie za wesoło. Był wrzesień, może październik ubiegłego roku. Jedna z zaprzyjaźnionych osób mówi: odmów, zobaczysz! Wszystko się ułoży! O nowennie pompejańskiej słyszałem już nie raz, ale jakoś nigdy się do niej nie mogłem przekonać. 

Wolałem jednak nie ryzykować straty czasu. Trzy różańce dziennie? No chyba nie… Godzina z życia wyjęta, bez przesady, mam ciekawsze rzeczy do roboty. Serio! YouTube jest tak duży, Facebook nieskończony… Mam co robić!

Czas leciał, tygodnie mijały. W pracy coraz gorzej, przychodziłem byle odbębnić te godziny. Z nikim nie rozmawiasz, bo i o czym? Poniedziałek, wtorek i tak do weekendu, a zanim się ockniesz, już poniedziałek.

Kulminacyjny moment nadszedł szybko. Doszło do sytuacji gdzie do pracy byłem zmuszony dojeżdżać prawie godzinę samochodem. Tylko po to, by znów odbębnić. Byłem przemęczony, zdenerwowany. Ciągle coś mi nie pasowało, coś było nie tak.

Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Zgadałem się z Maryją. Mówię do Niej:

 Słuchaj, niech Ci będzie! Dam rade! Wiem że będzie bardzo ciężko, wiem że czasem się nie będzie chciało, że może czasu nie wystarczy. Może będę miał dość, i będę chciał to zostawić. Wiem… Ale! Jeśli mi się uda to Ty też pomożesz! Ma mi się w końcu układać.
W pracy, w życiu. Dobra? Innej opcji Matko nie widzę. I tyle.

54 dni, 3 różańce dziennie. Nie no, co to w sumie jest. Tyle czasu wolnego w ciągu dnia, godzina w samochodzie, czy tam dwie. Dam rade!

Pierwszy tydzień lajtowo. Na luzie. Jeden różaniec, drugi, trzeci i gitara. Drugi tydzień? Podobnie, chociaż już jakoś tak bez zapału. Może to tylko chwilowe? Ciągłe pytania w głowie: po co to w ogóle robię? Jaki sens? Przecież i tak mi się nie uda, i tak się nic nie stanie…

Wiara w moc nowenny poszła na bok. Zapomniałem o niej. Mimo że nadal odmawiałem, to była to taka sucha modlitwa, bez zapału, tak po prostu.

W połowie nowenny zmienia się modlitwa z błagalnej na dziękczynną. Dziękczynna? A za co? Przecież nic się nadal nie wydarzyło! Żadnego „wow”, żadnej zmiany. Ciągle to samo. Bez sensu praca, brak rozwoju, brak perspektyw, i za co ja mam niby dziękować? Czułem się zawiedziony… Jednak myślę sobie: spoko, nie poddam się. Skoro tyle ludzi odmawia i widzi owoce… dam rade! I tak nic nie tracę, a może mi się uda. Nie zrezygnowałem. A dziękowałem w nowennę za coś, czego nie otrzymałem.

54 dni. Z perspektywy czasu bardzo szybko minęło. Naprawdę. Przyszedł grudzień, a jedynie co się udało po zakończeniu pompejanki, to zrezygnować z pracy, która nie dawała mi rozwoju. Pompejanka zakończona, a ja bezrobotny. Żyć, nie umierać. Po za tym mam już doświadczenie, wiec będzie łatwo ze znalezieniem nowej pracy.

Jasne… Cztery miesiące na bezrobociu. Totalna porażka… setki wysłanych CV, tylko jedna rozmowa i gdzie ta cudowna moc? Moc modlitwy pompejańskiej? No gdzie?

Wtedy coś mnie tknęło. Skoro jedna nic nie zdziałała, może potrzeba drugiej? A czemu nie, i tak mam dużo wolnego czasu. No i rozpocząłem drugą, równie ciężką i przez 54 dni bezowocną modlitwę pompejańską. Znów pierwsza cześć prośby o ułożenie sobie życia, o dobra prace. I nic. Po prostu nic.

Koniec pompejanki, koniec modlitw, trudno. Nic się nie wydarzyło, nic się nie zmieniło, nic na to nie poradzę. Czas zmarnowany i koniec.

Pewien styczniowy dzień, wszystko zmienił. Ukazała mi się nowa perspektywa wysyłania podań do miasta, o którym nigdy nie myślałem. Drugi koniec Polski, z dala od domu. Co mam do stracenia? Nic! Może warto zaryzykować? Nie warto. A może… Biłem się ze swoimi myślami.

Zaryzykowałem. Złożyłem kilka podań, miałem kilka rozmów. I to w przeciągu jednego miesiąca. Zupełnie jakby to miasto na mnie czekało, albo jakby coś innego na mnie czekało… coś co się nazbierało, w niebie, u Maryi.

Pewien moment był decydujący. Maryjo, niech tak będzie. Pakuje się, przeprowadzam, i daje sobie dwa miesiące.. zobaczymy. Spakowałem się i wyprowadziłem. Podjęta decyzja ze świadomością, że mam przy sobie Matkę. Gdzieś w głowie miałem ciągle świadomość, że odmówiłem dwie pompejanki, że może zacznie działać… i zaczęło się dziać! Prawdziwie dobre rzeczy.

W ciągu jednego tygodnia znalazłem mieszkanie, przyjęto mnie do pracy w której mam perspektywę na przyszłość, rozwijam się, i jestem szczęśliwy.

W momencie podjęcia decyzji, że nadszedł czas zmian, postawienia właściwego kroku, zdałem sobie sprawę z mocy modlitwy i z tego, że te 108 dni trzech różańców dziennie, skumulowało całą tę moc modlitwy właśnie na okres, kiedy muszę zaryzykować i zaufać Bogu i Maryi.

Z pełną świadomością mogę przyznać, że nasze modlitwy i prośby są naprawdę wysłuchiwane! Jednak czasami, tak jak to było w moim przypadku, to od nas zależy kiedy one wpłyną na nasze życie i zaczną nam dawać bonusy. W moim życiu zdarzyło się to w momencie decyzji wyjścia z domu. Zaryzykowania i zaufaniu Bogu i Maryi.

Komentarze
Loading...