Autor: ks. Tomasz Orzeł
Wpatrując się w Jezusa, Maryję i św. Józefa chciałbym abyśmy poszukali odpowiedzi na kilka pytań.
- Co to znaczy, że jakaś rodzina jest święta?
- Dlaczego o Jezusie, Maryi i Józefie mówimy, że są Świętą Rodziną?
- Jaka jest rola dziecka w rodzinie?
Często myśląc o Maryi i Józefie myślimy o tym, że tworzyli wraz z Jezusem rodzinę idealną. A tymczasem gdyby przyłożyć do nich miarę ludzkiego osądu to wcale tak nie było. Po pierwsze jak czytamy w Ewangelii: Maryja stała się brzemienną wpierw nim zamieszkali razem.Ona i my dzisiaj wiemy, że stało się to za sprawą Ducha Świętego. Nie miał takiej wiedzy ani św. Józef ani jego sąsiedzi ani otoczenie Maryi i Józefa. Ich małżeństwo rozpoczynało się może nie w atmosferze skandalu ale na pewno wśród plotek i komentarzy, niekoniecznie przychylnych. Tak więc rodzina nie staje się świętą poprzez to, że sama się za taką uważa albo poprzez to, że inni ją za taką uważają. Bo rodzina święta nie zawsze jest, a nawet najczęściej nie jest idealna. I kiedy myślimy sobie o rodzinach naszego pochodzenia, czy rodzinach, które założyliśmy, to może w naszych oczach czy oczach innych ludzi nie były one idealne, może ludzie patrzący z zewnątrz nie myśleli i nie mówili dobrze o mojej rodzinie ale to nie znaczy, że nie było w niej świętości. Może nie cały czas o nią dbaliśmy, może nie zawsze sobie uświadamialiśmy to, może moje życie rodzinne było bardzo trudne, ale to nie moje odczucia i nie ludzkie gadanie stanowi o świętości rodziny.
Ponadto życie Świętej Rodziny, to nie było pasmo sukcesów i brak trudności. Najpierw narodziny Jezusa. Myśmy je sobie pięknie ozdobili. Boże Narodzenie dla nas to takie ckliwe, milutkie i cieplutkie wydarzenie: żłóbek, sianko, aniołkowie, pastuszkowie, wołek i osiołek. Ale realia były zupełnie inne. Odrzucenie, obojętność ludzi, warunki kompletnie nie nadające się do porodu, nie spełniające żadnych norm sanitarnych (szopa bydłu przyzwoita i to jeszcze źle nakryta), prześladowanie ze strony Heroda. W stajence betlejemskiej nie było wcale ani za ciepło ani za ładnie tam nie pachniało. I jeśli myślimy, że świętość rodziny polega na wolności od problemów, kłopotów, że w takiej rodzinie nie ma kłótni, nieporozumień, że mąż ciągle obsypuje żonę kwiatami i prezentami a ona jest wpatrzona w niego jak w obrazek, dzieci mają same szóstki, codziennie rano ustawiają się w kolejce po rozkazy i pytają: kochani rodzice, w czym możemy wam pomóc. Teściowe są zapatrzone w swoje synowe a zięciowie to lepsza wersja własnych synów, jeśli tak sobie wyobrażamy świętość rodziny to z tą świętością jest jak z kwiatem paproci. Wszyscy mówią, że jest, tylko nikt nigdy jeszcze nie znalazł.
Co zatem decyduje, co sprawia, że rodzina jest święta? Jedna podstawowa sprawa. Dlaczego o Józefie i Maryi mówimy, że są Świętą Rodziną? Bo jest z nimi Jezus. To obecność Jezusa decyduje o świętości rodziny. Rodzina jest święta, kiedy jest w niej Jezus.
Tutaj ważna uwaga. Do tego, żeby w życiu rodzinnym obecny był Jezus nie wystarczy sama modlitwa, choćby rodzinna, czy też spełnianie praktyk religijnych. Gdzie miłość wzajemna i dobroć tam mieszka Bóg. Ale też nie można pójść w drugą skrajność i powiedzieć, że najważniejsze, żebyśmy się szanowali, żeby nie było przemocy w domu, żebyśmy byli dla siebie dobrzy. To bardzo istotne, ale bycie chrześcijaninem nie polega tylko i wyłącznie na byciu dobrym człowiekiem. Być świętym, dążyć do świętości to coś o wiele większego niż bycie dobrym człowiekiem. To tak jak jest kolosalna różnica pomiędzy powiedzeniem drugiej osobie: „lubię cię” albo nawet „bardzo cię lubię” a wyznaniem „kocham cię”. Można być dobrym nie będąc świętym ale w odwrotną stronę to nie działa.
Rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby przedstawić Go Panu.
Cel był podwójny. Wg Prawa Mojżeszowego kobieta po narodzinach dziecka przez 40 dni była nieczysta, czyli nie mogła dotykać świętych rzeczy, kto z nią rozmawiał „zarażał się” nieczystością. Jeśli urodziła syna była za taką uznawana przez 40 dni a jeśli córkę to przez dni 80. I dlatego Maryja przychodzi do świątyni, żeby się oczyścić. Ale jest też drugi cel. Każde pierwsze dziecko, jeśli to był chłopiec, był uznawany za wyłączną własność Pana Boga i musiał zostać symbolicznie wykupiony. Jest w tym geście ogromna mądrość, przypominająca rodzicom, że dzieci nie są ich własnością, nie są rzeczą w ich ręku. W Starożytnym Rzymie ojciec był uznawany nie tylko za głowę rodziny ale również za rodzinnego sędziego i mógł zgodnie z obowiązującymi przepisami wydać na własne dziecko wyrok śmierci. Dziecko dopóki się nie usamodzielniło, nie było traktowane jak osoba a jak rzecz. I w rodzinie też tak może być, że sukcesy dzieci to sukcesy rodziców a porażki dzieci rodzice przeżywają bardziej niż synowie czy córki. To nieraz widać kiedy dziecko zdaje maturę, egzamin na prawo jazdy czy egzamin na studiach. Dzisiaj często rodzice wiedzą doskonale z czego 25 latek zdaje egzamin, u jakiego profesora, jakie są wymagania. Czasem nie wiem czy nie powinni na uczelniach organizować wywiadówek. Narzekamy, że dzieci są coraz później samodzielne, że synowie jak Pan Jezus do 30 roku życia i dłużej mieszkają z rodzicami. Tylko czy rodzice pomagają im dojrzewać, dorastać, podejmować samodzielne decyzje? A może nieraz wręcz blokują i wymuszają ciągłe bycie dzieckiem. I mama ma pretensje do 40 letniej córki, że do niej codziennie nie dzwoni i nie opowiada co ugotowała na obiad, w jakiej bluzce poszła do pracy i o której zięć wrócił z pracy. Jedną z najważniejszych cech osoby jest wolność. Najprostszym sposobem na przedmiotowe traktowanie drugiego człowieka jest zabranie mu wolności poprzez nadmierną kontrolę czy też nadopiekuńczość.
Ale jest jeszcze inny wymiar. W 1 czytaniu słyszymy opowieść o narodzinach Izaaka. To imię oznacza „Uśmiech Boga”. Dziecko jest uśmiechem Boga. Czy tak jest w naszym myśleniu? A może dziecko, szczególnie to nienarodzone, to żaden uśmiech Boga tylko embrion, zygota, zlepek komórek albo pacjent? Czy aby na pewno każde dziecko to uśmiech Boga? A dziecko niepełnosprawne, upośledzone, takie które przez całe swoje życie nie wypowiedziało żadnego słowa, ze zniekształconą twarzą, to też jest uśmiech Boga? Ja na to pytanie nie odpowiem, ale wiem kto zna odpowiedź. Idźcie proszę do matki takiego dziecka i zapytajcie. Co wam odpowie? Czy żałuje, że urodziła? Czy gdyby wiedziała odpowiednio wcześniej, zdecydowałaby się „pozbyć problemu”? W każdym środowisku, w wielu rodzinach są takie święte matki i święci ojcowie. Oni znają odpowiedź na pytanie czy po 20, 30 czy 40 latach codziennej monotonii, obowiązków, zmęczenia mogą dalej powiedzieć, że dziecko to uśmiech Boga. A może boimy się stawiać takich pytań, bo mogłoby się okazać, że szczęście i świętość ma czasem zdeformowaną twarz, niewładne ręce. A jeszcze do tego mogłoby się okazać, że takie spotkanie mogłoby być dla mnie wyrzutem sumienia, że tak naprawdę nie mam powodu do narzekań i marudzenia. A może takie spotkanie wymagałoby ode mnie podjęcia konkretnych działań, zaoferowania pomocy czy wsparcia. Dziecko „uśmiechem Boga”.
Święta rodzina to miejsce, to środowisko wzrastania. Mówiąc najprościej rodzina jest święta, jeśli ludzie uczą się tam dobrych rzeczy, jeśli otrzymują dobre wzorce. W świętej rodzinie synowie patrząc jak tata traktuje mamę, jak traktuje teściową uczą się szacunku do kobiet. W świętej rodzinie uczymy się jak się do siebie zwracać a jakich słów unikać. Tam uczymy się dialogu. Nieraz trudnego, nieraz wymagającego bolesnej, ale życzliwej szczerości. Od Jezusa, Maryi i Józefa możemy uczyć się „świętej szarości życia”. I dlatego na początku dzisiejszej Mszy Św. modliliśmy się słowami:
Boże, Ty w Świętej Rodzinie dałeś nam wzór życia, spraw, abyśmy złączeni wzajemną miłością, naśladowali w naszych rodzinach Jej cnoty i doszli do wiecznej radości w Twoim domu